poniedziałek, 10 września 2018

Dziedzictwo. Hereditary.


Dziedzictwo. Hereditary.

Reż. Ari Aster

9/10

Odziedziczony strach.

 Tajemniczy Amerykański reżyser Ari Aster debiutuje enigmatycznym horrorem Dziedzictwo. Hereditary. Z jednej strony zapowiada się jak klasyczny straszak z historią o swoistego rodzaju opętaniu jednakże od 33 minuty atmosfera robi się niepokojąco gęsta zupełnie tak jak w domu rodziny Grahamów i razem z nimi zaczynamy odczuwać dziwny niepokój i poczucie, że nadchodzi coś jeszcze o wiele bardziej gorszego.

 Wszystko zaczyna się w dniu pogrzebu mamy Annie Graham, która wraz z mężem i dwójką dzieci udaje się na ostatnie pożegnanie. Początkowo wydaję się, że każdy z Grahamów na swój sposób radzi sobie z żałobą po ukochanym członku rodziny lecz z każdym dniem co raz więcej trudnych do wytłumaczenia sytuacji gości w życiu naszych bohaterów. Annie ( Toni Collette ) w sekrecie przed resztą członków rodziny uczęszcza na spotkania grupy wsparcia. Właśnie na niej dowiadujemy się, że na rodzinie Annie od pokoleń ciąży jakaś niewytłumaczalna chciałoby się rzecz klątwa, która prowadzi do chorób psychicznych i samobójczych śmierci. W tym momencie może dać nam do myślenia dziedzictwo Annie i jakie ono może mieć wpływ teraz na jej rodzinę gdy zmarła seniorka rodu. Bądź może to zwyczajne zrządzenia losu i nie ma co wyolbrzymiać ?

 W 33 minucie następuje seria wydarzeń, które wbijają w fotel. Powietrze staję się duszne i ciężkie. Nie rozumiemy co się właśnie wydarzyło i zaczynamy zastanawiać się do czego to jeszcze wszystko może prowadzić? Niepokój czuć na skórze, który jednocześnie nasączony jest przerażającym brakiem emocji, empatii i spokoju. Jakby cisza przed burzą, która w końcu uderzy z podwójną mocą. Peter ( Alex Wolff )syn Annie doświadcza coraz bardziej straszniejszych wizji, których nie jest w stanie pojąć swoim nastoletnim umysłem. Posiadający ogromny bagaż doświadczeń staję się przerażonym i wylęknionym młodym chłopakiem. Jego ojciec Steve (Gabriel Byrne) lawiruje pomiędzy nim a matką starając się trzymać całą rodzinę w ryzach. Lecz niestety żadne z nich nie jest w stanie wygrać z przeznaczeniem.





Ari Aster dobrze operuje napięciem i całą historią. Pomimo tego, że film jest długi nie jest nużący. Wciąga co raz bardziej a końcówka zostawia nas z niezła zagwozdką w głowie. Jest to jeden z tych obrazów na którym należy skupić się i oglądać naprawdę bardzo uważnie by zrozumieć wszystkie wydarzenia by złożyć je w całość przy końcowych scenach. Dziedzictwo.Hereditary ma w sobie zdecydowanie coś intrygującego począwszy od samego pomysłu po końcowe wykonanie. Klimat wciągnął mnie na tyle mocno, że po raz pierwszy od dawna przy oglądaniu horroru pojawił się strach.  

sobota, 21 lipca 2018

Ciche miejsce

Ciche miejsce 2018

reż. John Krasinski

9/10

Milczenie jest złotem.



John Krasinski urodzony w Massachusetts w rodzinie o polskich korzeniach od 8 lat jest mężem aktorki Emily Blunt i sam również szerszej publiczności dał się najpierw poznać od strony aktorskiej. W tym roku stanął po drugiej stronie kamery i zaskoczył oryginalnym podejściem do horroru. W filmie zarówno gra on sam jak i jego żona. Okazuję się, że są świetnym duetem zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym.



Ciche miejsce zaskakuję przede wszystkim sposobem realizacji. Niesamowite jest to, że przez większość filmu odbywamy seans w niemalże kompletnej ciszy. Zamiast dialogów dostajemy ogromną dawkę emocji ukazywanych przez mimikę i gesty. Bohaterowie komunikują się językiem migowym. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie z perspektywy widza. Mocniej należy się skupić i wyostrzyć swoje wszystkie zmysły by odnaleźć się w świecie bohaterów. Evelyn (Emily Blunt) oraz Lee (John Krasinski) starają się wychować swoje potomstwo w nowej rzeczywistości gdzie cisza jest kluczem do przetrwania. Całe ich życie codzienne i gospodarstwo podporządkowane jest temu jednemu prawu. Każdy większy odgłos jest w stanie sprowadzić na cała rodzinę śmiertelne niebezpieczeństwo. Sprawy zaczynają się komplikować gdy Evelyn zachodzi w ciążę. Perspektywa cichego porodu i wychowania niemowlaka, który nie może wydać żadnego dźwięku wydaję się czymś kompletnie niemożliwym.




Krasinski udowodnił, że nie potrzeba wysokiego budżetu ani ogromnie rozbudowanego planu zdjęciowego i licznej ekipy by stworzyć bardzo dobre kino. Postawił na prostotę i minimalizm co wyszło mu tylko na dobre. Film jest tym bardziej ciekawym zjawiskiem gdyż już na przestrzeni ostatnich lat obserwujemy jak horror ewoluuje w zupełnie coś innego niż do tej pory masowo mieliśmy okazję oglądać w kinach. W podobnym stylu mieliśmy już chociażby To przychodzi po zmroku czy też Coś za mną chodzi. Każda z tych produkcji jest enigmatyczna i za wiele nie wyjaśnia. Natomiast skupia się wyłącznie na tu i teraz dzięki czemu mocniej jesteśmy w stanie wejść w świat przedstawiony razem z bohaterami i utożsamiać się z ich teraźniejszością. Należy również zwrócić uwagę na świetnie przedsawienie „potworów” pojawiających się u Krasinskiego. Pomimo małego zasobu pieniędzy na realizację tego filmu efekty specjalne są wykonane idealnie. Im prościej tym lepiej zdecydowanie nabiera nowego znaczenia jeśli chodzi o współczesny horror. Co raz częściej widzowie boją się na filmach gdzie jest dobrze zbudowane psychologiczne napięcie niż gdzie leje się krew.




Ciche miejsce wpisuję na listę jednych z lepszych horrorów ostatnich lat właśnie dzięki swojemu indywidualnemu podejściu do tematyki strachu. Miejmy nadzieję, że będzie powstawało jeszcze więcej takich produkcji co doprowadzi do tego, że horror zacznie być bardziej szanowany w świecie kina. 

niedziela, 17 czerwca 2018

Life Sentence


Life Sentence

Erin Cardillo, Richard Keith

6/10

Żyj szybko umierają młodo.

Life Sentence opiera się na naprawdę ciekawym koncepcie. Ileż to filmów widzieliśmy o umierającej Life Sentence przedstawiają nam młodziutką Stelle Abbott ( Lucy Hale ), która właśnie dowiaduję się, że już nie umiera! Po latach ciężkich terapii udało się jej pokonać raka. Wbrew pozorom okazuję się, że wiadomość ta niczego w jej życiu nie ułatwia a wręcz jeszcze bardziej komplikuje.
dziewczynie, która stara się przeżyć jak najlepiej swoje ostatnie dni życia i spełnia szybko swoje najskrytsze marzenia gdyż nie ma już się czego bać. A gdyby to odwrócić ? Otóż twórcy

Młoda aktorka Lucy Hale znana publiczności z głośnego serialu Słodkie Kłamstewka debiutuje w swoim własnym show. Wciela się w postać Stelli, która była umierającą dziewczyną. Była bo już nie jest. Cudownie ozdrowiała a jej życie odkąd już nie umiera staje się jednym wielkim chaosem. Łącznie z jej małżeństwem, które pod wpływem chwili, że sentencja „nie opuszczę Cię aż do śmierci”wcale nie będzie tak długo trwała przeżywa teraz kryzys tożsamości. Jak i ona sama. Wszystko było prostsze kiedy umierała. Miała konkretny plan i była na to przygotowana. W momencie kiedy to wszystko się odwróciło Stella przestaje panować nad własnym życiem. Ponad to okazuję się, że jej cała rodzina przez ostatni osiem lat okłamywała ją w bardzo wielu sprawach by oszczędzić jej dodatkowego cierpienia. Kiedy na jaw zaczynają wychodzić wszystkie sekrety ukrywane przez jej najbliższych Stella zaczyna rozumieć jedno, że musi nauczyć się żyć na nowo.

Life Sentence jest dramatem, ale też przede wszystkim komedią. Nie brakuje w tej historii lekkości i niewinności pomimo jej poważnego podłoża. Pokazuje, że nigdy nie warto się poddawać oraz, że nie warto rezygnować z siebie a przede wszystkim nie bać się walczyć o samego siebie i od czasu do czasu stać się odrobinę egoistą. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana i raczej oczywista, ale to wcale jej nie umniejsza. Serial skonstruowany jest prosto, ale za to ma to swoją pewną wartość. Przyjemnie się go ogląda i wiele lekcji można wyciągnąć dla siebie.

sobota, 16 czerwca 2018

Gypsy

Gypsy

Lisa Rubin

7/10

Kim jesteś kiedy nikt nie patrzy ?

Twórcy amerykańskiego serialu produkcji Netflixa zabierają widzów w otchłań duszy i pragnień
zagubionej we własnym ciele Pani psycholog Jean Holloway ( Naomi Watts ). Terapeutka z pozoru wydaję się być silną, poukładaną panią domu, spełniającą się zawodowo, rodzinnie i prywatnie. Z każdym odcinkiem zagłębiamy się co raz bardziej w mroczną część jej osobowości. Jednocześnie jej kibicując z drugiej strony w głowie zadając sobie pytanie : Czemu ona to robi?

 Jean jest pełną wdzięku kobietą w średnim wieku. Ma kochającego męża, piękny dom, przyjaciół i cudowną córeczkę. Ktoś patrząc z boku stwierdziłby, że ta kobieta ma wszystko co można sobie wymarzyć. Jej kariera świetnie się rozwija i tak naprawdę nie ma na co narzekać. Może poza nudą. Jej poukładane życie aż prosi się o mały chaos a jej wewnętrzne ja w pewnym momencie pędzi na oślep jak ćma do ognia. Wie jakie mogą być tragiczne w skutkach konsekwencje jej poczynań lecz bez opamiętania podąża tą ścieżką dalej i dalej. Czy kiedyś uda się jej zatrzymać i czy nie będzie wtedy za późno? Naomi Watts jak zwykle świetnie wpasowała się w swoją rolę. Doskonale oddaję wewnętrzną walkę jej bohaterki samej ze sobą. Pokazuje jak Jean zatraca się co raz bardziej w swoich żądzach. Każdy z nas czegoś pragnie i o czymś marzy. A już zadziwiająco często chcielibyśmy stać się kimś innym chociaż przez krótką chwilę dać się ponieść swojej ukrytej części osobowości, która próbuję się przebić i pokrzyżować nam szyki.


 W życiu Jean jest wiele osób a każda z nich przejawia inny typ zachowań i zmaga się z odmiennymi problemami. Dzięki temu serial staję się uniwersalnym medium pokazującym z jakimi współcześnie dylematami się zmagamy jak na przykład zdrada, tożsamość płciowa czy kontakty z rodzicami. Każdy z otaczających jej osób ma swoje małe, mroczne sekrety a w tym wszystkim stara się dodatkowo namieszać Jeane. Czy też świadomie czy nie wielokrotnie wodzi swoich bliskich i pacjentów za nos. Gypsy to bardzo dobrze zrealizowana, spójna opowieść o psychologicznych zmaganiach ludzkości. Co raz więcej z nas cierpi na choroby duszy lecz zapominamy o tym,że należy je leczyć tak samo jak ciało.

 Może dzięki Gypsy pobudzi się w nas pierwotny instynkt i damy się mu ponieść. Obyśmy tylko zrobili to lepiej i rozważniej niż nasza główna bohaterka Jean, która w pewnym momencie staje na zakręcie nad przepaścią a my możemy tylko domyślić się końca tej opowieści. Serial kończy się w bardzo intrygującym momencie w życiu Jean i niestety chyba nie będzie dane nam poznać jej dalszych losów. Jak na razie Netflix nie zamierza kontynuować tego serialu.

Nigdy Cię tu nie było

Nigdy Cię tu nie było

reż. Lynne Ramsay 

9/10

Zemsta. Obsesja. Pożądanie.





Lynne Ramsay wraca po siedmiu latach z kolejnym zaskakującym filmem. Nigdy Cię tu nie było to rasowy thriller na najwyższym poziomie. Reżyserka zgrabnie manipuluje konwencją, odsyłając widza do ponadczasowych klasyków kina takich jak Leon zawodowiecTaksówkarz czy też Psychoza. Chyli czoła przed ich twórcami, dzięki czemu esencja tego obrazu jest jeszcze pełniejsza. Z przyjemnością odkrywa się mroczne zakamarki umysłu głównego bohatera.

Joe (Joaquin Phoenix) od początku jest tajemniczą postacią. Niewiele mówi, ale bardzo dużo pokazuje swoją aparycją. Jest mroczny, brutalny i na pierwszy rzut oka pozbawiony skrupułów. Mieszka ze swoją już wiekową matką, a na życie zarabia wykonując „brudną robotę”. Robi to sprawnie, szybko i bez mrugnięcia okiem, niczym Leon Zawodowiec. Ten na pozór chłodny typ odnajduje ukojenie w pewnych błękitnych oczach z kolejnego zlecenia. Jednakże teoretycznie prosta sprawa komplikuje się w dość niespodziewany sposób. Od tego momentu film zaczyna przypominać polowanie, w którym przeżyć może tylko najsilniejszy. Joe, niczym bohaterowie Jarmuscha, przechodzi przemianę. Droga, jaką pokonuje od miejsca, w którym go poznajemy, do miejsca, w którym kończy, jest pełna krwi oraz trupów. Jednak w pewien sposób w tym brudnym świecie odnajduje też miłość.


Niepowtarzalny klimat w Nigdy Cię tu nie było to w dużej mierze zasługa Jaquina Phoenixa, który dosłownie przeszedł sam siebie w tej roli. Raz, że fizycznie bardzo się zmienił, dwa – jego gra aktorska osiągnęła nowy poziom. To głównie on oraz od pewnego momentu jego urocza „Matylda”, czyli młodziutka Nina Votto (Ekaterina Samsonov) nadają charakter temu scenariuszowi. Różni ich tyle samo, co łączy. Ona: krucha, delikatna, nieskalana, piękna. On: mężczyzna w sile wieku, po przejściach z morderczą iskrą w oczach. Odnajdują się w tym chaosie zdarzeń i w niewinny sposób okazują sobie wsparcie oraz przywiązanie.

Historia pokazana przez Ramsay naładowana jest napięciem elektrycznym. Widz przez cały seans siedzi jak na szpilkach, czekając do kulminacyjnego momentu. Smaczku tego wszystkiemu dodaje muzyka skomponowana przez Johnny'ego Greenwooda z Radiohead. Elektroniczne dźwięki przeszywają ciało, idealnie dopasowując się do emocji głównego bohatera. Są tak samo głębokie i mroczne jak jego dusza, w której pięknie odbija się blask miasta. Niczym światełko nadziei na końcu ciemnego tunelu.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

The best 13 of 2017 !

THE BEST 13 OF 2017!

Oto moje skromne TOP 13 najlepszych filmów z 2017 roku. Było tego naprawdę dość dużo. Wybrałam szczególnie te, które zapadły mi w pamięć w jakiś sposób emocjonalnie na mnie wpłynęły. 

  1. The Disaster Artist reż. James Franco
James Franco sięgnął po kultowy jeden z najlepszych/najgorszych filmów wszech czasów The Room z 2003 roku w i uczynił go jeszcze bardziej „świętym”. Franco wcielający się w tajemniczą postać Tomma Wiseau to prawdziwy majstersztyk. Momentami trudno odróżnić czy to już Franco czy to jeszcze Wiseau. Jego podejście do tego filmu jest ujmujące ponieważ jest to przede wszystkim historia pięknej a zaraz trudnej przyjaźni między Tommem a Gregiem Sestero, którzy pragną jedynie podbić LA i zostać gwiazdami kina. Seans bawi do łez. 9/10


    12. Casting na JonBenet reż. Kitty Green
Kiedy zaledwie sześcioletnia JonBenet, w 1996 roku została znaleziona martwa w piwnicy swojego własnego domu cała Ameryka żyła tą sprawą, którą została niewyjaśniona po dziś dzień. Kitty Green postanowiła nakręcić nietypowy dokument starając się inaczej spojrzeć na historię małej miss. Zaprosiła na casting do filmu o JonBenet okolicznych mieszkańców, którzy wcielając się w wybrane przez siebie postacie z jej rodziny jednocześnie zdradzają swoje przemyślenia na temat tego tragicznego wydarzenia. Konwencja bardzo ciekawa i dając do myślenia. 8/10


  1. Aż do kości reż. Marti Noxon
Niezależna produkcja z Netflixa poruszająca bardzo trudny temat bulimii i anoreksji. Marti Noxon postarała się by ciężar tej historii nie przygniótł widza. W bardzo wyszukany sposób przedstawia nam młodą Ellen, która cierpi na zaburzenia odżywiania. Poznajemy jej świat wewnętrzny i zewnętrzny z którym zmaga się na co dzień i razem z nią walczymy z chorobą, która ukradła jej radość z życia. Odtwórczynią głównej roli jest Lily Collins, która naprawdę stanęła na wysokości zadania. 8/10



  1. Song to song reż. Terrence Malick
Malick w tym filmie nie stroni od poetyckości, metafor oraz ukazywania egzystencjalnego bólu młodego pokolenia. Nasi bohaterowie to zagubione we współczesności kreatywne dusze. Pragną wybić się na scenie muzycznej, by dostrzegł ich świat i by w końcu ich byt nabrał większego znaczenia. Podążając za swoją pasją, wplątują się niejednokrotnie w skomplikowane relacje. Żyją tak, jakby jutra miało nie być, od piosenki do piosenki, wyznając zasadę, że każde doświadczenie jest lepsze niż jego brak. 8/10



  1. To przychodzi po zmroku reż. Trey Edward Shults
Trey Edward Shults postawił na ukazanie świata postapokaliptycznego w zupełnie niecodziennym świetle. Odludzie, dookoła bezkresna przyroda, samotność głównych bohaterów, narracyjny minimalizm oraz enigma. Wszystko jest niewyjaśnioną zagadką. Opowieść zdaje się nie mieć ani początku,ani końca. Widz pozostawiony jest sam na sam ze swoim umysłem. Klimat izolacji, osamotnienia oraz niewytłumaczalnego lęku towarzyszy nam już od pierwszych minut filmu i nie opuszcza aż do wyjścia z sali kinowej. Jeden z lepszych horrorów ostatnich lat. 8/10



  1. Sweet Virginia reż. Jamie M.Dagg
Małym miasteczkiem na Alasce wstrząsa potrójne morderstwo lokalnych mieszkańców. Nikt nie jest w stanie wyjaśnić dlaczego do tego doszło ani tym bardziej kto mógł dokonać tego makabrycznego czynu. Im dalej zagłębiamy się w historię społeczności i rodzin zmarłych tym więcej sekretów wychodzi na jaw. Świetny klimat trzymający w napięciu do ostatnich chwil. Bohaterowie są prawdziwi a przede wszystkim szczery i nieprzerysowani odsłaniając przed widzami mroczne zakamarki duszy, które przecież każdy z nas ma, co raz mocniej wciągają nas w ich świat. 8/10



  1. The Florida Project reż. Sean Baker
Sean Baker ogląda świat przez różowe okulary, nie zapominając jednak o tym, co dzieje się poza oprawkami. Niejednokrotnie w jego cukierkowym świecie zdarzają się prawdziwie dramatyczne sytuacje przypominające o tym, że brud rzeczywistości może dopaść nas w każdej chwili. Karmi nas obrazami niczym z teledysków, gier, a w przypadku The Florida Project –z disnejowskiej bajki. Jednakże rzeczywistość w której żyją nasze dwie główne bohaterki tylko z pozoru jest nieustającymi wakacjami. Piękna opowieść ukazana oczami dziecka przypominająca momentami dokument a nie film fabularny. 8/10



  1. IT. Reż. Andres Muschietti
Ekranizacja kultowej książki Stephena Kinga o takim samym tytule z 1986 roku. Po raz pierwszy na ekranie pojawiła się w 1991 roku gdzie w rolę demonicznego klauna wcielił się sam Tom Curry. Aż 26 lat więc prawie tyle samo czasu po którym budzi się ponownie do życia Pennywise doczekaliśmy się nowej, odświeżonej i niesamowicie klimatycznej wersji. To z 2017 roku ma w sobie wszystko to co powinien każdy dobry horror w sobie zawierać. Począwszy od niesamowitej charakteryzacji i kreacji przerażającego klauna w którego postać w filmie Muschiettiego wciela się szwedzki, młodziutki aktor Bill Skarsgard. Zrobiony jest w sposób klasyczny z hołdem dla przeszłości. Po niesamowite postacie dziecięcych bohaterów. Jest tak jakbyśmy przenieśli się w czasie i razem z nimi przeżywali lato pełne grozy. 9/10



  1. A ghost story reż. David Lowery
Niesamowita i poruszająca historia traktująca o miłości, przemijaniu oraz życiu po życiu. W kreacje ducha wciela się utalentowany Casy Affleck, który przez większość czasu gra w prześcieradle ukazując klasyczne wyobrażenia zjawy. Już sam ten pomysł nadaje niezastąpiony klimat filmowi. Jego pogrążoną w żałobie żonę gra Rooney Mara, która po raz kolejny pokazała jak wysoce zdolną jest aktorką. Ukazana jest nam wędrówka ducha poprzez czas, który uporczywie na coś czeka. Na coś? A może na kogoś? To musicie sprawić sami. 9/10



  1. Blade Runner 2049 reż. Denis Villeneuve
Denis Villeneuve wyszedł na ring z samym Ridleyem Scottem, podejmując decyzję, by zmierzyć się z nieśmiertelnym klasykiem, na którym wielu z nas się wychowało. Rok 2049. Minęło trzydzieści lat i rzeczywistość znana nam z pierwszej części już nie istnieje. Nastał nowy porządek. A może to tylko inna wersja tego samego? Zło pod nową postacią zwykle początkowo wydaje się być czymś lepszym. Latające samochody, betonowe miasta pochłonięte technologią pozornie pozbawione miłości. Replikanci jakby ułożeni. Osiągnięto utopię? Zobaczcie sami. 10/10




  1. Zabicie świętego jelenia reż. Yorgos Lanthimos
Szalony grek i tym razem nie rozczarowuje swojej wiernej widowni i zabiera nas w podróż do świata pełnego zagadek, mitologii oraz magi. Stawia swoich współczesnych bohaterów w zestawieniu z mitem o królu Agamemnonie i jego córki Ifigenii. Zmagania z podjęciem prawdopodobnie najtrudniejszej decyzji w życiu każdego męża i ojca obserwujemy u wysoko szanowanego chirurga Steva. Los, życie i szczęście jego całej rodziny leży wyłącznie w jego rękach. No w jego i pewnego tajemniczego, niezrównoważonego nastolatka Martina. Co z tego wyniknie? Prawdziwa grecka tragedia? 9/10




  1. Mother! Reż.Darren Aronofsky
Mistrz psychologicznego kina, lubiący wychodzić poza wszelkie schematy i szokować widza najbardziej jak się tylko da, powraca w wielkim stylu. Aronofsky stworzył film, który zdecydowanie podzieli publiczność na zagorzałych zwolenników i przeciwników. Mother!jest dziełem bezkompromisowym i zachęcającym do dyskusji. Albo się w nim zakochacie albo je znienawidzicie. A potoczne stwierdzenie: „co się zobaczy to się nie odzobaczy” niech da wam do myślenia przed wybraniem się na seans. 9/10





  1. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri reż. Martin McDonagh
Jest to zdecydowanie najlepszy film minionego roku. Historia, która wzrusza, wkurza i bawi jednocześnie. Trzyma w napięciu do naprawdę ostatnich minut. Nic tutaj nie jest oczywiste i nic nie wydarzy się tak jak nam się wydaję. Jest wręcz odwrotnie. Zrozpaczona matka po brutalnym morderstwie swojej córki postanawia wziąć sprawy w swoje ręce przez co wstrząsa opinią publiczną w tym małym miasteczku. Jedni są jej zwolennikami inny zagorzałymi przeciwnikami. Jednakże ona nie zamierza się poddać i brnie do celu po trupach. Niesamowita gra aktorska, genialne dialogi, piękne ujęcia i ujmująca muzyka wraz z wzruszającą historią dają film idealny. Najmocniejszy kandydat do Oskara, który jak już wiem zdobył w pełni zasłużenie Złotego Globa!.Brawo! 10/10 !







niedziela, 14 stycznia 2018

The Florida Project

The Florida Project

reż. Sean Baker

Disneyland jako symulacja rzeczywistości

8/10

Sean Baker ogląda świat przez różowe okulary, nie zapominając jednak o tym, co dzieje się poza oprawkami. Niejednokrotnie w jego cukierkowym świecie zdarzają się prawdziwie dramatyczne sytuacje przypominające o tym, że brud rzeczywistości może dopaść nas w każdej chwili. Karmi nas obrazami niczym z teledysków, gier, a w przypadku The Florida Project – z disnejowskiej bajki. Jednakże świat w którym żyją nasze dwie główne bohaterki tylko z pozoru jest nieustającymi wakacjami.

Halley (Bria Vinaite) wraz ze swoją sześcioletnią córeczką Moonee (Brooklyn Prince) mieszka w uroczym purpurowym motelu na obrzeżach uwielbianej przez dzieci i dorosłych krainy szczęścia – Disneylandu. Moonee jest pełną energii, żywiołową i nieustraszoną dziewczynką, która niejednokrotnie pakuje się w kłopoty. Jej zbuntowana mama Halley zawsze staje po jej stronie, pragnąc, by córka miała szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo, a jednocześnie próbując sobie poradzić z trudami brutalnej rzeczywistości, która pomimo jaskrawych barw nie jest aż tak różowa. Dwa silne dziewczęce charaktery wzruszają i bawią przez cały seans. Wiele jest tutaj niedomówień i gier słownych stosowanych głównie przez Moonee i jej przyjaciół, którzy, jak się domyślamy, w ten sposób naśladują dorosłych i ich zachowania. Z pozoru infantylna Halley szczerze kocha córkę i jest gotowa dla jej dobra poświęcić naprawdę bardzo wiele.


The Florida Project nie jest kolejnym wyciskaczem łez czy też dramatem, ale światem oglądanym z perspektywy dziecięcej szczerości i ciekawości Moonee, każdego dnia zabierającej nas w nową przygodę, zza której mimochodem wyłania się trudna rzeczywistość. Życie Moonee jest kolorowe jak jej wytatuowana mama o zielonych włosach, z którą tańczy do rapowych kawałków i robi sobie selfie. Niemniej jednak Halley w dużej mierze robi dobrą minę do złej gry, żyjąc na skraju ubóstwa. Baker nie ocenia ani nie moralizuje. Momentami film bardziej przypomina dokument. Wszyscy aktorzy zachowują się naturalnie, niewymuszenie, a sceny są obrazami codziennego życia mieszkańców motelowych pokoi. Niewiele czuje się tutaj reżyserii samej w sobie i to dodaje jeszcze większego uroku temu obrazowi. Cały czas mamy nieodparte przekonanie, że przecież dokładnie tak wygląda życie. Śmiech przez łzy, wiązanie końca z końcem i staranie się o niezatracenie tej dziecięcej wrażliwości.



Sean Baker już w 2015 roku filmem Mandarynka pokazał światu, że lubi ciężkie tematy, ale niekoniecznie w przytłaczającej widza odsłonie. Trzeba przyznać, że wychodzi mu to całkiem dobrze. Samo umiejscowienie akcji The Florida Project tjest bardzo trafne – na skraju magicznego świata Disneya, księżniczek, walki, w której zawsze dobro wygrywa ze złem i happy endów żyją Monnee i jej mama Halley – dwie wojowniczki w swojej małej prywatnej krainie starające się wiązać koniec z końcem. Wymowne i dające do myślenia bardziej niż niejeden dramat obyczajowy.