Kometa 2014
Sam Esmail
9/10
Może w innym wszechświecie jesteśmy
szczęśliwi.
Sam Esmail swój debitu reżyserki na wielkim ekranie
postanowił wykorzystać w pełni. Temat
miłości i trudności związanych z byciem z
kimś w relacji ubrał w niekonwencjonalne ramy. Wydarzenia w filmie rozgrywają
się na przełomie sześciu lat w równoległych wszechświatach. Jest
to historia Kimberly ( Emmy Rossum) i Della ( Justin Long ). W każdym z tych światów są
jednocześnie tacy sami i inny. Borykają się z życiem, sprzeczają, kochają i
nienawidzą. Lecz dokąd to wszystko zmierza?
Zdecydowanie nie jest to standardowa komedia romantyczna.
Fabuła jest nieliniowa, a wydarzenia w filmie przedstawione są bez chronologii
czasowej. Dzięki temu całość historii zostawia nam duże pole do interpretacji i
na większość pytań widz musi odpowiedzieć sobie sam. Zmusza to odbiorcę do
sięgnięcia po własne doświadczenia i zajrzenia w głąb swojej duszy.
Niejednokrotnie wydarzenia, które się rozgrywają bądź wypowiedziane słowa
sprawiają, że ze zrozumieniem kiwamy głową i czujemy cały natłok emocji razem z
Kimberly i Dellem. Ich sprzeczki, rozmowy i mowa ciała odegrane są bezbłędnie. Oby
dwoje emanują swoją duszą na ekranie i sprzedają ją nam, postronnym widzą.
Kometa jest filmem bardzo pastelowym,
grającym nie tylko asymetrycznymi kadrami, które jednocześnie ukazują ogrom
poczucia samotności Della, ale jednocześnie zmieniającymi barwami na tafli
ekranu zwiastującymi nam różne etapy związku. Pierwszoplanowym zagadnieniem
jest szczerość partnerów i jak bardzo kłamstwa zmieniają nas i nasze odczucia,
co do samych siebie a przede wszystkim, co do ukochanej osoby. Niesamowicie
jest to widoczne poprzez wydarzenia, które nie następują po sobie po kolei a
wręcz losowo. Im dalej w oszukiwanie siebie nawzajem tym bardziej umiera
miłość. Gubimy się, ranimy i oddalamy sami nie rozumiejąc, co się właściwie
dzieje, ponieważ tak mocno kochamy drugą stronę. Na końcu najsmutniejsza wydaje
się prawda, że najbardziej doceniamy to, co właśnie utraciliśmy.
Sam Esmail pokazał nam swój nietuzinkowy styl i sprawił, że
do jego obrazu chce się wracać raz po raz. Chce się wracać, dlatego, że nie
sprzedaje on nam taniego romansu, ale prawdziwą historię związku. Takim, jakie
jest życie. Nie okłamuje nas i nie obiecuję happy endu. Koniec zostawia wiele
do namysłu nad swoim wnętrzem i relacjach, jakie budujemy zapominając często,
że jesteśmy odpowiedzialni również za uczucia, jakie wzbudzamy w innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz