poniedziałek, 12 grudnia 2016

Neon Demon 2016

Nicolas Winding Refn

7/10

Zabójczy kult piękna.

Disneyowska historia pięknej królewny brutalnie przelana na rzeczywistość, w której panuję żądza uzyskania idealnego piękna. Refn proste marzenia o amerykańskim śnie młodej, osieroconej dziewczynki zamienia w thriller pełen barokowej otoczki. Momentami odnosimy wrażenie jakbyśmy płynęli na fali narkotycznego półsnu, twórca robi wszystko, aby udowodnić nam, że zatracamy się w swojej powierzchowności.


Neon demon, czyli Jesse, grana przez wschodząca młodą gwiazdę Ellen Fanning, przyjeżdża do Los Angeles, by spróbować swoich sił w modelingu. Początkowo dziewczyna jest nieśmiałą, wycofaną, niepewną siebie osobą, która jest zdeterminowana, aby swoje piękno wykorzystać, jako broń i drogę do zarobku. W momencie, kiedy trafia do agencji modelek, pada znamienne zdanie „Ludzie wierzą w to, co słyszą.” Jesse nabiera pewności siebie i zaczyna żyć w przekonaniu, że jest boginią piękna, niezastąpioną istotą, przed którą wszyscy chcą składać pokłon. Wszyscy, oprócz trzech kobiet owładniętych prawdziwą obsesją urody, które Jesse spotyka na swojej drodze i na nieszczęście dla niej, lekceważy starsze koleżanki z branży. Jej pycha doprowadza do iście dantejskich scen.



Nicolas Winding Refn ubiera historię kopciuszka w pop art, neony, geometryczne, narkotyczne odloty oraz posągowe piękności niczym wampirzyce żądne świeżej krwi debiutantki. Dynamika filmu zmienia się jak w klipie. Sceny nasycone erotyzmem przemieszane są z łagodnością urody Jesse. Do tego dochodzi zazdrość i pragnienie za wszelką cenę posiadania tego „czegoś”, co dostrzegają w nowej największe nazwiska mody. Atmosfera jest gęsta i ciągnie się niczym miód, by w pewnym momencie eksplodować i uraczyć nas brutalną rzezią.




Esencją tego filmu jest powolne ukazanie tego, jaką ludzie mają zgniliznę w swoim wnętrzu i co zrobią dla adorowania siebie. Skupiamy się tylko i wyłącznie na swoim wyglądzie, zapominając o tym, że zgniła dusza, to i zgniłe wnętrze. Doprowadza nas to do tego, że nasz zewnętrzny wygląd nigdy nie będzie świeży i olśniewający. Współczesny świat, nie tylko ten modelingu, aż za nadto skupia się na kulcie piękna. Każe nam być wysportowanym, bez zmarszczek, wiecznie zadowolonym z życia, zapominając, że wraz z zmieniającymi się ikonami stylu, odmieniają się kanony piękna i koło znowu zatacza krąg.

sobota, 3 grudnia 2016

Lost River

Lost River  2014

Ryan Gosling

8/10

Zatopione nadzieję w przeklętym mieście

Debiut reżyserski aktora Ryana Goslinga wbrew powszechnemu krytycyzmowi nie rozczarowuje, a wręcz zachwyca. Gosling pokazuje przemyślaną kompozycję opatrzoną elektryzującą ścieżką dźwiękową. 

Duża dawka emocji nie przytłacza, lecz sprawia, że powoli wraz z głównymi bohaterami wchodzimy w ten prawie całkowicie porzucony przez resztę mieszkańców Detroit świat.
Opuszczone, przeklęte miasto, w którym rozrywką jest podpalanie domów i patrzenie jak zamieniają się w ruinę. Jak wszystko to, co znane, okryte wspomnieniami odchodzi w zapomnienie. Dokładnie tak samo jest z duszami pozostałych w metropolii ludzi. Każdy próbuje na własną rękę przetrwać w tej rzeczywistości, w której chcąc nie chcąc się znaleźli. Niektórzy, tak jak Bully, zaczynają stosować prawo dżungli. Tworzy on swoje własne miasto – Bullytown, a każdemu kto mu się przeciwstawia, obcina mu nożyczkami usta. Staje się postrachem mieszkańców, jeżdżąc w złotej kurtce cadillakiem ze specjalnie umieszczonym na tyłach fotelem pokazuje, że to on ma tutaj ostatnie słowo. Matt Smith świetnie odnalazł się w tej kreacji, wcielając się w psychopatę bez zasad moralnych, który gnębienie innych traktuje jako rozrywkę.

Bones, Billy i Franky są jedną z ostatnich rodzin w upadającej dzielnicy, próbującą przetrwać i kurczowo trzymającą się niemalże zawalających się ścian domu. Bones (Iain De Caestecker), młody chłopak, zajmuje się penetrowaniem opuszczonych budynków w poszukiwaniu miedzi, którą mógłby oddać do skupu złomu. Niefortunnie pewnego dnia wchodzi na terytorium Bully'ego i wie, że zemsta prędzej czy później go dopadnie. Billy (Christina Hendricks) za wszelką cenę pragnie zachować dom i spłacić pożyczkę. W tym celu udaje się na rozmowę do banku, w którym poznaje tajemniczego Dave'a (Ben Mendelsohn), od którego otrzymuje propozycję pracy. Kobieta postawiona pod murem zgodzi się na wszystko, by chronić dzieci, więc w niedługim czasie odkrywa groteskową jaskinię tortur, prawdziwe American Horror Story na żywo.  Jest jeszcze Rat (Saoirse Ronan) mieszkająca po sąsiedzku z rodziną Bonesa. Dziewczyna pewnego dnia zdradza młodemu chłopakowi miejscową legendę dotyczącą Lost River. Bones, na początku sceptyczny, z każdym dniem zaczyna odczuwać prawdziwość tej opowieści.

Gosling postanowił pójść na całość i oddać prawdziwy hołd wielkim twórcom, u których grał oraz tym, którymi zawsze się inspirował. Z finezją przelał na ekran swoje poczucie estetyki oraz świat wewnętrzny, jakby chciał powiedzieć "Dziękuję. Ja widzę to tak". Z każdym kadrem wchodzimy w ekscentryczną rzeczywistość wypełnioną neonowymi światłami, krwią, zemstą, komedią i miłością. Znajdziemy tu wszystko i nie zawiedziemy się. Fantastyczna gra aktorska, poruszające kadry , muzyka idealnie dobrana pod każdą scenę. Dzięki ciekawemu montażowi, który nie zawsze pokazuje nam chronologicznie następujące po sobie zdarzenia, ale często wraca do nich później, cała historia nabiera tajemniczości, a widz wpatrzony z namysłem w ekran zastanawia się, jakież tu może być zakończenie.

Oglądając dosłownie czuje się klimat miasta i upadającej moralności jego mieszkańców. Reżyser uzyskuje ten efekt między innymi za sprawą świetnej scenografii i bardzo dobrych efektów wizualnych. Detroit po raz kolejny zostaje nam ukazane, jako chylące się ku unicestwieniu, po czasach świetności pozostawione samemu sobie. Nikt nie myśli o tym na co dzień, a dzięki Lost River każdy choć na chwilę jest w stanie poczuć się którąś z przedstawionych postaci.



Lost River nie jest może dziełem oryginalnym, bo filmy w podobnym klimacie już widzieliśmy, ale nie czyni to z niego kinematograficznego bubla. Goslingowi nie można zarzucić nic poza brakiem indywidualizmu w doborze treści. Jak każdy początkujący reżyser, musi odnaleźć siebie, a tym filmem pokazuje, że zmierza w dobrym kierunku. Niewiele takich produkcji trafia do masowego odbiorcy. Może dzięki tej dawce niecodziennego kina, przeciętny widz sięgnie po podobną ambitną i niezależną produkcję. Każda zagubiona dusza odnajdzie część siebie w Lost River, zatopionym mieście nadziei.


wtorek, 29 listopada 2016

Nerve

Nerve 2016

Henry Joost, Ariel Schulman

7/10



 Życie w smart fonie
W dobie wszechobecnego dostępu do Internetu i pojawiających się na rynku, co raz to nowszych smartfonów, nikogo nie dziwi, że dzieciaki sięgają w cyberprzestrzeń, by żyć i by na to życie zarabiać. Główna bohaterka Vee, znakomita Emma Roberts, postanawia z cichej zakompleksionej szarej myszki wypłynąć w świat, a przede wszystkim wyjść z cienia swojej przyjaciółki Sydney, która od pewnego czasu gra w niepokojącą grę Nerve. Jesteś widzem, czy jesteś graczem? Vee tym razem klika „graczem” i od tego momentu rozpoczyna się jazda bez trzymanki z zamkniętymi oczami.

Twórcy Nerve bardzo mocno skupili się na współczesności oraz na tym, do czego jej pęd może nas wszystkich doprowadzić, a zwłaszcza pokolenie, które mocno jest osadzone w cyberświecie. Struktura filmu przypomina jednocześnie grę komputerowa i teledysk. Ikony, paski zadań i zakładki pojawiają się na ekranie obrazując tafle smartfona, bądź komputera. Wszystko to przeplatane jest szybką jazdą, skrajnymi emocjami i często niebezpiecznymi zadaniami, które trzeba wykonać, aby dostać swoją dolę inaczej odpadasz z gry. Jednakże jak to często bywa i tutaj ukryte są zasady, a ich konsekwencje poznajesz dopiero, gdy je złamiesz.



Vee przechodzi transformację i wraz z innym graczem, Ianem, zagłębia się w świat Nerve. Dziewczyna traci wszelkie hamulce ciesząc się z wykonanych zadań i przelewów pieniężnych przychodzących na jej konto bankowe. Traktuję to bardzo lekko i infantylnie, jak dobrą zabawę, lecz gdy sprawy zachodzą za daleko może ona zostać z niej brutalnie wyeliminowana, a ucierpieć mogą na tym również jej bliscy. Tym bardziej, że od momentu, w którym zalogowała się do Nerve, jej całe życie zaczęło być kontrolowane przez anonimowych obserwatorów, podejmujących decyzję o kolejnych wyzwaniach i o jej życiu.



Film skłania do refleksji nad otaczającym nas światem, czy rzeczywiście chcemy doprowadzić do tego, by jedno kliknięcie decydowało o naszym być albo nie być. Czy dla pieniędzy warto zaryzykować wszystko? Oglądając kolejne zmagania bohaterów przez głowę przebiega szereg takich pytań. Czekając na finał z lekkim niesmakiem stwierdzamy, że już trochę zaczynamy żyć w takich czasach i niestety to nie jest film. Nerve jest dobrą lekcją życia, ukazującą nam neonową rzeczywistość, która wciąga, fascynuje i przeraża jednocześnie. 

niedziela, 27 listopada 2016

Zwierzęta nocy

 Nocturnal Animals / Zwierzęta nocy 
2016

Tom Ford

9/10

Emocjonalne skurcze

Zwierzęta nocy to zaledwie drugi film w karierze 55-letniego Teksańczyka. Tom Ford zadebiutował w 2009 roku filmem Samotny mężczyzna, który okazał się wielkim sukcesem. Zebrał on bardzo dużo przychylnych recenzji, kilka nagród i jeszcze więcej nominacji. Jednakże reżyser kazał nam czekać aż siedem lat, aby ujrzeć jego kolejne dzieło, jakim są Zwierzęta nocy, lecz z pełną odpowiedzialnością można stwierdzić, że warto było czekać.

Susan Morror, w tej roli znakomita Amy Adams, ma idealne życie. Bogatego i przystojnego męża, wymarzoną pracę właścicielki galerii sztuki, piękny dom, ekskluzywne ciuchy, czego chcieć więcej? Jest to życie, o którym zawsze matka Susan dla nie marzyła i życie, które uderzyło bohaterce do głowy i zanim się zorientowała, stała się głęboko nieszczęśliwa. Praca przestała dawać jej satysfakcję, a jej małżeństwo było już tylko formalnością. W tym ciężkim okresie dostaję ona powieść napisaną przez jej byłego męża, dedykowaną specjalnie dla niej. Jest to sporą niespodzianką, ponieważ nie mieli ze sobą kontaktu od prawie dwudziestu lat. Gdy Susan zagłębia się w kolejne karty powieści, co raz bardziej wytrąca ją to z równowagi i czuję, że ta historia w jakiś sposób jest jej bliska. 


Tom Ford nie próżnuje, pokazuję rzeczywistość taką, jaką jest, nic nie upiększa, ani nic nie podkręca. Dzięki temu dostajemy już od pierwszych minut filmu obrazy, które jednocześnie fascynują i wzbudzają wstręt. Zaaranżowane do tego stopnia, że nie sposób odwrócić wzroku od ekranu. A im dalej podążamy w głąb, tym lepiej, mroczniej i bardziej niepokojąco. Zostajemy wciągnięcie w świat literackiej fikcji, który miesza się z rzeczywistością. Główna bohaterka momentami nie wie, gdzie zaciera się ta granica. Historia, serwowana przez Toma Forda jest mocna i zdecydowanie skupia się na oddziaływaniu na nasze emocje oraz zmysły. Chwilami robi są naprawdę duszno. Klimat ten idealnie jest uchwycony przez przepiękne zdjęcia, jakie dostajemy w Zwierzętach nocy. Bezbłędne ujęcia podkręcają tę przepełnioną chęcią zemsty opowieść.

W rolę byłego męża i jednocześnie głównego bohatera książki wciela się Jake Gyllenhaal, który ukazuję się nam w zupełnie nowej odsłonie. Jego postać jest fascynująca, ponieważ jest jednocześnie słaby i żądny zemsty. Cechy te mieszają się ze sobą cały czas na ekranie, a widz w napięciu czeka, która z nich wygra. Do czego zdolny jest skrzywdzony przez kobietę mężczyzna, do czego posunie się, aby poczuć ulgę.





Zwierzęta nocy jest to film zdecydowany, dopracowany i stylowy. To również powiew świeżości wśród współczesnych thrillerów. Okazuję się, że można jeszcze z tego gatunku wytworzyć coś niespodziewanego, co albo pokochacie, albo znienawidzicie. Tom Ford po raz kolejny stanął na wysokości zadania, poczynając od idealnie dobranych aktorów, niesamowitych ujęć, a przede wszystkim unikatową muzykę, która podkręca cały czas napływ rozszalałych uczuć zwłaszcza w końcowej scenie filmu. Dostaniemy tu wszystko, czego sami w ukryciu pragniemy.