niedziela, 17 czerwca 2018

Life Sentence


Life Sentence

Erin Cardillo, Richard Keith

6/10

Żyj szybko umierają młodo.

Life Sentence opiera się na naprawdę ciekawym koncepcie. Ileż to filmów widzieliśmy o umierającej Life Sentence przedstawiają nam młodziutką Stelle Abbott ( Lucy Hale ), która właśnie dowiaduję się, że już nie umiera! Po latach ciężkich terapii udało się jej pokonać raka. Wbrew pozorom okazuję się, że wiadomość ta niczego w jej życiu nie ułatwia a wręcz jeszcze bardziej komplikuje.
dziewczynie, która stara się przeżyć jak najlepiej swoje ostatnie dni życia i spełnia szybko swoje najskrytsze marzenia gdyż nie ma już się czego bać. A gdyby to odwrócić ? Otóż twórcy

Młoda aktorka Lucy Hale znana publiczności z głośnego serialu Słodkie Kłamstewka debiutuje w swoim własnym show. Wciela się w postać Stelli, która była umierającą dziewczyną. Była bo już nie jest. Cudownie ozdrowiała a jej życie odkąd już nie umiera staje się jednym wielkim chaosem. Łącznie z jej małżeństwem, które pod wpływem chwili, że sentencja „nie opuszczę Cię aż do śmierci”wcale nie będzie tak długo trwała przeżywa teraz kryzys tożsamości. Jak i ona sama. Wszystko było prostsze kiedy umierała. Miała konkretny plan i była na to przygotowana. W momencie kiedy to wszystko się odwróciło Stella przestaje panować nad własnym życiem. Ponad to okazuję się, że jej cała rodzina przez ostatni osiem lat okłamywała ją w bardzo wielu sprawach by oszczędzić jej dodatkowego cierpienia. Kiedy na jaw zaczynają wychodzić wszystkie sekrety ukrywane przez jej najbliższych Stella zaczyna rozumieć jedno, że musi nauczyć się żyć na nowo.

Life Sentence jest dramatem, ale też przede wszystkim komedią. Nie brakuje w tej historii lekkości i niewinności pomimo jej poważnego podłoża. Pokazuje, że nigdy nie warto się poddawać oraz, że nie warto rezygnować z siebie a przede wszystkim nie bać się walczyć o samego siebie i od czasu do czasu stać się odrobinę egoistą. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana i raczej oczywista, ale to wcale jej nie umniejsza. Serial skonstruowany jest prosto, ale za to ma to swoją pewną wartość. Przyjemnie się go ogląda i wiele lekcji można wyciągnąć dla siebie.

sobota, 16 czerwca 2018

Gypsy

Gypsy

Lisa Rubin

7/10

Kim jesteś kiedy nikt nie patrzy ?

Twórcy amerykańskiego serialu produkcji Netflixa zabierają widzów w otchłań duszy i pragnień
zagubionej we własnym ciele Pani psycholog Jean Holloway ( Naomi Watts ). Terapeutka z pozoru wydaję się być silną, poukładaną panią domu, spełniającą się zawodowo, rodzinnie i prywatnie. Z każdym odcinkiem zagłębiamy się co raz bardziej w mroczną część jej osobowości. Jednocześnie jej kibicując z drugiej strony w głowie zadając sobie pytanie : Czemu ona to robi?

 Jean jest pełną wdzięku kobietą w średnim wieku. Ma kochającego męża, piękny dom, przyjaciół i cudowną córeczkę. Ktoś patrząc z boku stwierdziłby, że ta kobieta ma wszystko co można sobie wymarzyć. Jej kariera świetnie się rozwija i tak naprawdę nie ma na co narzekać. Może poza nudą. Jej poukładane życie aż prosi się o mały chaos a jej wewnętrzne ja w pewnym momencie pędzi na oślep jak ćma do ognia. Wie jakie mogą być tragiczne w skutkach konsekwencje jej poczynań lecz bez opamiętania podąża tą ścieżką dalej i dalej. Czy kiedyś uda się jej zatrzymać i czy nie będzie wtedy za późno? Naomi Watts jak zwykle świetnie wpasowała się w swoją rolę. Doskonale oddaję wewnętrzną walkę jej bohaterki samej ze sobą. Pokazuje jak Jean zatraca się co raz bardziej w swoich żądzach. Każdy z nas czegoś pragnie i o czymś marzy. A już zadziwiająco często chcielibyśmy stać się kimś innym chociaż przez krótką chwilę dać się ponieść swojej ukrytej części osobowości, która próbuję się przebić i pokrzyżować nam szyki.


 W życiu Jean jest wiele osób a każda z nich przejawia inny typ zachowań i zmaga się z odmiennymi problemami. Dzięki temu serial staję się uniwersalnym medium pokazującym z jakimi współcześnie dylematami się zmagamy jak na przykład zdrada, tożsamość płciowa czy kontakty z rodzicami. Każdy z otaczających jej osób ma swoje małe, mroczne sekrety a w tym wszystkim stara się dodatkowo namieszać Jeane. Czy też świadomie czy nie wielokrotnie wodzi swoich bliskich i pacjentów za nos. Gypsy to bardzo dobrze zrealizowana, spójna opowieść o psychologicznych zmaganiach ludzkości. Co raz więcej z nas cierpi na choroby duszy lecz zapominamy o tym,że należy je leczyć tak samo jak ciało.

 Może dzięki Gypsy pobudzi się w nas pierwotny instynkt i damy się mu ponieść. Obyśmy tylko zrobili to lepiej i rozważniej niż nasza główna bohaterka Jean, która w pewnym momencie staje na zakręcie nad przepaścią a my możemy tylko domyślić się końca tej opowieści. Serial kończy się w bardzo intrygującym momencie w życiu Jean i niestety chyba nie będzie dane nam poznać jej dalszych losów. Jak na razie Netflix nie zamierza kontynuować tego serialu.

Nigdy Cię tu nie było

Nigdy Cię tu nie było

reż. Lynne Ramsay 

9/10

Zemsta. Obsesja. Pożądanie.





Lynne Ramsay wraca po siedmiu latach z kolejnym zaskakującym filmem. Nigdy Cię tu nie było to rasowy thriller na najwyższym poziomie. Reżyserka zgrabnie manipuluje konwencją, odsyłając widza do ponadczasowych klasyków kina takich jak Leon zawodowiecTaksówkarz czy też Psychoza. Chyli czoła przed ich twórcami, dzięki czemu esencja tego obrazu jest jeszcze pełniejsza. Z przyjemnością odkrywa się mroczne zakamarki umysłu głównego bohatera.

Joe (Joaquin Phoenix) od początku jest tajemniczą postacią. Niewiele mówi, ale bardzo dużo pokazuje swoją aparycją. Jest mroczny, brutalny i na pierwszy rzut oka pozbawiony skrupułów. Mieszka ze swoją już wiekową matką, a na życie zarabia wykonując „brudną robotę”. Robi to sprawnie, szybko i bez mrugnięcia okiem, niczym Leon Zawodowiec. Ten na pozór chłodny typ odnajduje ukojenie w pewnych błękitnych oczach z kolejnego zlecenia. Jednakże teoretycznie prosta sprawa komplikuje się w dość niespodziewany sposób. Od tego momentu film zaczyna przypominać polowanie, w którym przeżyć może tylko najsilniejszy. Joe, niczym bohaterowie Jarmuscha, przechodzi przemianę. Droga, jaką pokonuje od miejsca, w którym go poznajemy, do miejsca, w którym kończy, jest pełna krwi oraz trupów. Jednak w pewien sposób w tym brudnym świecie odnajduje też miłość.


Niepowtarzalny klimat w Nigdy Cię tu nie było to w dużej mierze zasługa Jaquina Phoenixa, który dosłownie przeszedł sam siebie w tej roli. Raz, że fizycznie bardzo się zmienił, dwa – jego gra aktorska osiągnęła nowy poziom. To głównie on oraz od pewnego momentu jego urocza „Matylda”, czyli młodziutka Nina Votto (Ekaterina Samsonov) nadają charakter temu scenariuszowi. Różni ich tyle samo, co łączy. Ona: krucha, delikatna, nieskalana, piękna. On: mężczyzna w sile wieku, po przejściach z morderczą iskrą w oczach. Odnajdują się w tym chaosie zdarzeń i w niewinny sposób okazują sobie wsparcie oraz przywiązanie.

Historia pokazana przez Ramsay naładowana jest napięciem elektrycznym. Widz przez cały seans siedzi jak na szpilkach, czekając do kulminacyjnego momentu. Smaczku tego wszystkiemu dodaje muzyka skomponowana przez Johnny'ego Greenwooda z Radiohead. Elektroniczne dźwięki przeszywają ciało, idealnie dopasowując się do emocji głównego bohatera. Są tak samo głębokie i mroczne jak jego dusza, w której pięknie odbija się blask miasta. Niczym światełko nadziei na końcu ciemnego tunelu.