wtorek, 3 stycznia 2017

Kometa

Kometa 2014

Sam Esmail

9/10


Może w innym wszechświecie jesteśmy szczęśliwi.


Sam Esmail swój debitu reżyserki na wielkim ekranie postanowił wykorzystać w pełni. Temat
miłości i trudności związanych z byciem z kimś w relacji ubrał w niekonwencjonalne ramy. Wydarzenia w filmie rozgrywają się na przełomie sześciu lat w równoległych wszechświatach. Jest to historia Kimberly ( Emmy Rossum) i Della ( Justin Long ). W każdym z tych światów są jednocześnie tacy sami i inny. Borykają się z życiem, sprzeczają, kochają i nienawidzą. Lecz dokąd to wszystko zmierza?


Zdecydowanie nie jest to standardowa komedia romantyczna. Fabuła jest nieliniowa, a wydarzenia w filmie przedstawione są bez chronologii czasowej. Dzięki temu całość historii zostawia nam duże pole do interpretacji i na większość pytań widz musi odpowiedzieć sobie sam. Zmusza to odbiorcę do sięgnięcia po własne doświadczenia i zajrzenia w głąb swojej duszy. Niejednokrotnie wydarzenia, które się rozgrywają bądź wypowiedziane słowa sprawiają, że ze zrozumieniem kiwamy głową i czujemy cały natłok emocji razem z Kimberly i Dellem. Ich sprzeczki, rozmowy i mowa ciała odegrane są bezbłędnie. Oby dwoje emanują swoją duszą na ekranie i sprzedają ją nam, postronnym widzą. 



Kometa jest filmem bardzo pastelowym, grającym nie tylko asymetrycznymi kadrami, które jednocześnie ukazują ogrom poczucia samotności Della, ale jednocześnie zmieniającymi barwami na tafli ekranu zwiastującymi nam różne etapy związku. Pierwszoplanowym zagadnieniem jest szczerość partnerów i jak bardzo kłamstwa zmieniają nas i nasze odczucia, co do samych siebie a przede wszystkim, co do ukochanej osoby. Niesamowicie jest to widoczne poprzez wydarzenia, które nie następują po sobie po kolei a wręcz losowo. Im dalej w oszukiwanie siebie nawzajem tym bardziej umiera miłość. Gubimy się, ranimy i oddalamy sami nie rozumiejąc, co się właściwie dzieje, ponieważ tak mocno kochamy drugą stronę. Na końcu najsmutniejsza wydaje się prawda, że najbardziej doceniamy to, co właśnie utraciliśmy.



Sam Esmail pokazał nam swój nietuzinkowy styl i sprawił, że do jego obrazu chce się wracać raz po raz. Chce się wracać, dlatego, że nie sprzedaje on nam taniego romansu, ale prawdziwą historię związku. Takim, jakie jest życie. Nie okłamuje nas i nie obiecuję happy endu. Koniec zostawia wiele do namysłu nad swoim wnętrzem i relacjach, jakie budujemy zapominając często, że jesteśmy odpowiedzialni również za uczucia, jakie wzbudzamy w innych.